środa, 27 marca 2013

2 - Promyk nadziei



-Ulubiony piłkarz?- Victor już od ponad godziny męczył mnie pytaniami. Jak mówił, chciał wiedzieć o mnie wszystko.
-Ech, naprawdę muszę się zdecydować tylko na jednego?- westchnęłam.
-Niestety.
-Nie potrafię.- wzięłam oddech, by móc zacząć wymieniać moich idoli.
-Dobra, domyślam się!- chłopak nie pozwolił mi dojść do słowa.- Jak zaczniesz, to nie skończysz…
Zaśmiałam się.- Racja!
Spędziliśmy ze sobą cały dzień. Znałam na pamięć już chyba wszystkie ulice, dzielnice i zaułki Madrytu! 
Nadal nie osiągnęłam jednak swojego celu. Jeszcze nie zdecydowałam się na odwiedzenie zarządu katalońskiego klubu, choć dzięki wspierającej mnie cioci, powinnam złożyć wizytę w najbliższym czasie. Nie mówiłam o niczym Victorowi, nie lubił rozmawiać o Barcelonie…
Wieczorem, kiedy w końcu wróciłam do domu ciotki po kilku godzinach nieobecności, kobieta czekała na mnie w kuchni. Trzymała w dłoniach jakieś papiery.
-Co to?- zapytałam, w międzyczasie wlewając do szklanki sok.
-Dokumenty. Jutro rano idziemy do włodarzy klubu.- uśmiechnęła się promiennie.
Z zaskoczenia aż zakrztusiłam się piciem.- Jak to? Nie jestem jeszcze gotowa!
Wzięłam od kobiety plik kartek i udałam się do swojego pokoju. Usiadłam na fotelu przy biurku i zaczęłam przeglądać dokumenty. Były to informacje o domu, karta członkowska klubu, należąca do Enrica Rabassy, trenera Barcy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, z którym byłam spokrewniona. Wyczytałam wszystko. Może ciocia miała rację? Może są jakieś szanse na to, że zarząd rzeczywiście się mną zainteresuje i pomoże mi w znalezieniu mieszkania w Barcelonie, a może nawet przyzna pracę! Byłoby idealnie. Jak będzie? Zobaczymy.

* * *

Stałam przed drzwiami gabinetu niejakiego Sandro Rossela, prezydenta klubu FC Barcelona. Z podenerwowania trzęsły mi się ręce, co nie umknęło uwadze cioci, która momentalnie uścisnęła moją dłoń, dodając mi odwagi. W zasadzie nie miałam się czym przejmować, pan Rossel wyglądał na bardzo sympatycznego człowieka…
Za chwilę sekretarka miała oznajmić, że mogę już wejść do gabinetu. Myślałam, od czego zacząć rozmowę, ale szybko zrezygnowałam, całkowicie zdając się na Karinę. Trzymałam plik dokumentów, które miały mi pomóc w negocjacjach. Przeglądałam je jeszcze raz, by upewnić się, że na pewno wszystkie mam, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, zza których wychyliła się młoda kobieta z informacją, że Rossel już na nas czeka.
-Dzień dobry.- przywitałam się drżącym głosem.
-Witaj, młoda damo.- uśmiechnął się.- Co cię do mnie sprowadza?- zapytał, wskazując ręką na fotel znajdujący się naprzeciwko niego na znak, bym usiadła.
-Otóż…- trochę się ośmieliłam, choć wiedziałam, że ciotka nie weszła ze mną. W ostatniej chwili sprytnie się wycofała, pozostawiając mnie samą. Dobrze wiedziała, że lepiej będzie, jeśli przyjdę sama.-… Nazywam się Laura Fernandez. Pochodzę z Polski, mój ojciec ma hiszpańskie korzenie.- opowiedziałam o tym, co działo się w Anglii i jak tu wylądowałam. Widząc, że mężczyzna doskonale mnie rozumie, kontynuowałam spokojnie.- Do rzeczy.  Jak pan już wie, udało mi się dotrzeć do Madrytu, a moim marzeniem jest właśnie to miejsce, Barcelona, ale… jest jeden problem.- westchnęłam.- Mieszkanie i praca.
-Nie rozumiem, dlaczego zwróciłaś się z tym akurat do mnie.- Rossel uniósł brew.
-Jest coś, czego jeszcze panu nie powiedziałam.- położyłam na blacie ogromnego biurka dokumenty, które odgrywały w tej sprawie kluczową rolę.- Proszę zobaczyć.
Prezydent mojego ukochanego klubu przysunął do siebie papiery i spokojnie, z miną niewyrażającą żadnych uczuć, czytał.- Enric Rabassa… Legenda.- kąciki jego ust uniosły się. W końcu poczułam pełne rozluźnienie.
-Jest ze mną jego wnuczka, moja ciotka.- oznajmiłam.-  Rozmawiałam z nią i stwierdziła, że jeśli nie chcę zostać w Madrycie, powinnam zwrócić się właśnie do pana.
-Te dokumenty są swego rodzaju przepustką, tak?- skrzyżował ręce na piersiach.
-Nie, proszę tak nie myśleć!- szybko zareagowałam.- Ja po prostu… Sama nie wiem…- zarumieniłam się. Nie miałam pojęcia, jak to wytłumaczyć.
-Mówiłaś mi, że kochasz football, mało tego, uwielbiasz Barcelonę. To jest dopiero przepustka!- klasnął dłońmi.
-Fakt, nie pomyślałam o tym w ten sposób.- zaśmialiśmy się.- Jest pan w stanie mi pomóc? Od zawsze marzyłam, żeby się tu znaleźć, żeby zobaczyć Camp Nou na żywo, obejrzeć mecz Dumy Katalonii z trybun… Mieszkanie w Barcelonie i bycie blisko ukochanej drużyny to szczyt moich marzeń.- westchnęłam.
-Cóż, trenera z ciebie nie zrobię.- uśmiechnął się szeroko.- Kopiesz piłkę, czy tylko oglądasz?- Rossel uważnie mnie obserwował.
-Kilka lat temu grałam w lokalnym klubie, któremu jednak szybko skończyły się fundusze na utrzymanie drużyny i boiska, dlatego szybko zniknęłyśmy z tabeli…- wzruszyłam ramionami.- A szło nam całkiem nieźle!
-A nie chciałabyś wznowić treningów w damskiej sekcji?- mężczyzna mówił powoli, rejestrując każdą moją reakcję.
Chwilę się zastanowiłam. Nie byłam w stu procentach pewna, czy chcę do tego wracać, ale…- Czemu nie!- odpowiedziałam.- Jeśli tylko zapewni mi pan mieszkanie…- poruszyłam brwiami.
-Cwaniara.- parsknął śmiechem.- Coś wykombinuję.- puścił oczko.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się życzliwie.- Miło się z panem rozmawia, ale na mnie już czas.- westchnęłam, wstając z wygodnego fotela.
W tym samym momencie do pokoju wszedł znajomy mężczyzna. Stał przede mną nie kto inny, jak jeden z moich ulubieńców, Dani Alves!
-Witam piękną panią!- ukłonił się delikatnie, ukazując rządek śnieżnobiałych zębów.
Osłupiałam. Jego obecność mnie sparaliżowała, nie mogłam się poruszyć, nie mówiąc już o tym, że nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa.
Defensor Barcelony wymienił kilka zdań z prezydentem klubu, po czym zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.
-Przepraszam za niego, nigdy nie puka, już nawet przestałem go o to upominać.- zaśmiał się.- Skontaktuję się z tobą w najbliższym czasie.-wyciągnął rękę w moim kierunku.- Witamy w klubie, Lauro.
Uścisnęłam jego dłoń, po czym udałam się w stronę drzwi gabinetu.- Do widzenia.- pożegnałam się i oszołomiona opuściłam pomieszczenie.
Na korytarzu czekała na mnie ciotka.
-No więc…- zaczęłam.
-Daj spokój, wszystko słyszałam!- przytuliła mnie.
-A co ciocia taka szczęśliwa?!- zaśmiałam się.
-Cieszę się twoim szczęściem.- odgarnęła mi włosy z czoła.- No, ale wracajmy już do domu, niech emocje w końcu opadną!

* * *

Minęły dwa dni, a mój telefon dalej milczał. Czyżby Rossel o mnie zapomniał? Niemożliwe! Może jednak…? Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Mówił, że odezwie się w najbliższym czasie. Czy najbliższy czas to nie teraz? Hmm… Widocznie ma na głowie jakieś bardzo ważne sprawy. Albo po prostu narobił mi głupiej nadziei.
-Boże, zaraz zwariuję!- chodziłam wokół pokoju, trzymając w dłoniach wszystkie telefony, jakie znalazłam w domu. Nagle jedno z urządzeń zasygnalizowało przyjście smsa. Szybkim ruchem rzuciłam pozostałe komórki na łóżko, po czym odczytałam wiadomość, która pojawiła się na wyświetlaczu mojego telefonu.- „Wyjdź przed dom, poznasz kogoś. Victor.”- westchnęłam. Cóż. W końcu Hiszpan był na każde moje wezwanie, dlaczego ja miałabym odmówić?
Wyszłam na dwór najszybciej, jak mogłam, jednak wykonywanie gwałtownych ruchów uniemożliwiały mi przepełnione komórkami kieszenie. Musiałam wyglądać idiotycznie…
-Zgłupiałaś?- Victor wybuchł donośnym śmiechem.- Po co ci to wszystko?
-Długa historia. Kogo mi przyprowadziłeś?- uniosłam brwi.
-No, nie wstydź się!- krzyknął.
Tajemniczy chłopak w końcu do nas podszedł. Niepewnie wyciągnął dłoń w moim kierunku.- Oscar.- powiedział cicho.
-Jestem Laura, miło mi cię poznać!- uśmiechnęłam się życzliwie, uwalniając rękę z uścisku.
-Jest trochę nieśmiały.- Victor zaczął czochrać włosy swojemu koledze, za co oberwał w ramię.- Jak było w Barcelonie?
-Co?- zdziwiłam się.- Skąd o tym wiesz?- spojrzałam na niego podejrzliwie.
-Istnieje coś takiego jak media.- odparł ironicznie.- Wystarczy włączyć byle jaki kanał telewizyjny, wszędzie o tym mówią! Byłaś już dzisiaj chyba w każdym dzienniku.
-Ale przecież… To żadna sensacja…- poczułam się dziwnie. Nigdy wcześniej nie miałam okazji być w telewizji, oczywiście marzyłam o tym, ale nie myślałam, że będę miała swoje pięć minut właśnie podczas pierwszej wizyty w Barcelonie.
-Eee, nie narzekaj.- objął mnie ramieniem.- Super, mam sławną koleżankę!
-Przeestań.- szturchnęłam go w żebra.- Jutro już nikt nie będzie o mnie pamiętał, z czego bardzo się cieszę.- uśmiechnęłam się szeroko.- Co robimy?- skierowałam wzrok na Oscara, który jak do tej pory nie włączał się do naszej rozmowy.
-Za chwilę idziemy na trening.
-Gracie w jakiejś lidze?
-Podwórkowej.- Victor zaśmiał się.- Po prostu marzymy o grze w Realu, dlatego codziennie spotykamy się i ćwiczymy, gramy między sobą…
-Też kiedyś grałam w klubie piłkarskim. Był moment, że prowadziłyśmy w tabeli!- oznajmiłam dumnie.- Formalnie byłam pomocnikiem, ale najczęściej atakowałam.
-Coś w stylu cofniętego napastnika?- w końcu odezwał się Oscar.
-Dokładnie.- obdarzyłam go promiennym uśmiechem.- Chętnie poszłabym z wami. Ale wiesz…- skierowałam wzrok na koszulkę, którą miałam na sobie.
-Nic ci nie zrobią!- Victor wiedział, o co mi chodzi. Brałam pod uwagę opcję, że jego koledzy mogą źle zareagować na barwy Barcelony pośród bieli Królewskich.- No, więc chodźmy!- krzyknął z entuzjazmem.

* * *

-Ej, chłopaki! Mam nowego zawodnika!- Hiszpan wskazał na mnie palcem.
-Cześć! Jestem Juan.- jako pierwszy odezwał się niebieskooki blondyn. Podał mi dłoń, uśmiechając się przyjaźnie.
-Laura.- powiedziałam nieśmiało. Gapiło się na mnie ponad dwudziestu chłopaków w różnym wieku. Od dziesięciolatków, po wysokich, masywnych nastolatków.- Cholera, boję się z nimi grać.- szepnęłam do Victora.
-Daj spokój. Dziewczyny nie sfaulują.- puścił oczko.- To co, wybieramy?- zwrócił się do kolegów.- Proponuję, żeby jednym z kapitanów była Laura.
-To ja będę drugi!- wyskoczył Juan.
I zaczęliśmy ustalanie składów. Jako, że miałam prawo wybrać pierwsza, od razu wskazałam na Victora, następnie dołączył do nas Oscar. Tyle imion znałam. Dalsze  ruchy wykonywałam po konsultacji z kolegami, którzy przecież dobrze znali tych chłopaków.
Po kilku minutach drużyny były już gotowe do gry. Krótka rozgrzewka, gwizdek sędziego, którym był nowo poznany przeze mnie Carlos i zaczęliśmy. Długo nie grałam, dlatego początkowe akcje kierowane do mnie kończyły się niepowodzeniem. Dopiero po stracie drugiego gola, wzięłam się do roboty, szybko ustalając wynik na 2:1, który zakończył pierwszą połowę.
-Niezła jesteś.- stwierdził Juan.- W sensie, że dobrze grasz!- dodał zakłopotany, widząc moją minę.
-Nic innego nie przyszło mi do głowy.- parsknęłam śmiechem.- Ty też jesteś niczego sobie. W grze oczywiście!- puściłam oczko.
-O niczym innym nie pomyślałem.- uśmiechnął się szeroko.
Ochłodziliśmy się, wylewając na siebie chyba cały zapas wody, jaki posiadaliśmy. Panował niemiłosierny upał.
-Hej, Laura!- zwrócił się do mnie już nieco bardziej śmiały Oscar.- Jest tak gorąco… Możesz ściągnąć tę koszulkę, gwarantuję ci, że poczujesz ulgę!
Całe boisko zareagowało śmiechem. Popatrzyłam na osiedlowych piłkarzy. No tak, każdy już dawno pozbył się górnej części garderoby, ale z mojej strony to by nie było normalne! Ale, oprócz tego, że chłopcy chcieli zapewne zobaczyć moje ciało, chodziło im również o barwy Barcelony, czyli ich odwiecznego rywala.
-Nie ma takiej opcji! Visca el Barca!- krzyknęłam, po czym rozpoczęłam drugą połowę meczu, biegnąc z piłką w stronę bramki przeciwników. Po kilku sekundach padł gol.
-To niesprawiedliwe!- odezwał się Juan.
-Zamknij się, dziewczyna leci na hat-tricka!- ucieszył się Victor.- Lepiej bierz z niej przykład.
-Ty też powinieneś.- stwierdził Carlos, śmiejąc się, za co został spiorunowany wzrokiem przez kolegę.
Usłyszałam znajomy dzwonek. Właśnie „odezwał się” mój telefon!
-Rossel!- pomknęłam najszybciej jak potrafiłam na linię boczną boiska, gdzie leżała komórka. Odebrałam, ciężko oddychając.- Tak, słucham?
-Witaj, Lauro.- usłyszałam miły głos prezydenta FC Barcelony.- Chciałbym, żebyś dzisiaj o dziewiętnastej pojawiła się na Mini Estadi, gdzie odbędzie się twój pierwszy trening. Dostaniesz również strój i własne miejsce w szatni.
-Ojej, dziękuję!- skakałam z radości. Czułam na sobie wzrok wszystkich obecnych na boisku. Już dziś miała spełnić się część mojego marzenia – praca w Barcelonie, jeśli w ogóle można to nazwać pracą. To czysta przyjemność!- Mam jedno pytanie.
-Słucham?- zapytał zaintrygowany Rossel.
-Co z mieszkaniem?- przygryzłam wargę. Miałam nadzieję, że coś się znalazło.
-Twoja przyszła koleżanka z drużyny zaoferowała się, że chętnie podzieli z tobą swoje mieszkanie.- oznajmił.- Jeśli nie masz nic przeciwko współlokatorce, możesz wprowadzić się już dziś.
-To się okaże.- nie mogłam się doczekać, aż ją poznam. No i oczywiście resztę drużyny!
-Przyjdę na ten trening, jestem ciekaw, jak grasz.
-A więc, do zobaczenia!- rozłączyłam się.- O Boże.- westchnęłam.- Chłopaki, dziękuję wam za ten mecz.- uśmiechnęłam się szeroko. Dawno nie byłam tak bardzo szczęśliwa.- Na mnie już czas.- spojrzałam na Victora.- Odprowadzisz mnie?
-Jasne!
Pożegnałam się z nowymi znajomymi i razem z Victorem poszliśmy w kierunku domu mojej ciotki. Była godzina siedemnasta. Słońce już trochę ustąpiło, do jego promieni dołączył wiatr, który co chwila rozwiewał mi włosy, przez co niesforne, brązowe kosmyki wciąż wlatywały mi do buzi.
-Za dwie godziny mam trening, jeśli się spodobam, będę reprezentowała barwy ukochanego klubu, wyobrażasz to sobie?!- byłam bardzo podekscytowana.
-Tego, że się spodobasz jestem w stu procentach pewny. Cieszę się, że powoli zaczynają spełniać się twoje marzenia.- objął mnie ramieniem.
-Twoje to też tylko kwestia czasu.- uśmiechnęłam się życzliwie.- No co, przecież widziałam, jak grasz! Jestem pod ogromnym wrażeniem.- dodałam, widząc jego minę.
-To i tak nadal za mało na wielki Real.- na twarzy Victora pojawił się grymas niezadowolenia.- Dalej mi czegoś brakuje.
-Musisz zgłosić się do ich szkółki.
-Myślisz, że nie próbowałem?- westchnął.- Za każdym razem słyszałem to samo: „niestety, nie sprostałeś naszym wymaganiom. Udoskonal swoje umiejętności i przyjdź za jakiś czas.”. Przychodziłem, aż w końcu zaczęło mnie to irytować.
-Hmm… Może spróbujesz swoich sił w Barcelonie?- spojrzałam na niego, przygryzając wargę.
-No coś ty! Nie ma opcji!- zaśmiał się.- Będę próbował, a kiedyś, pewnego pięknego dnia się uda.
-Masz rację. Nie daj za wygraną. Pokaż, jak bardzo ci na tym zależy, a nie przejdą obok ciebie obojętnie. Co do umiejętności – chyba oni powinni udoskonalić swój wzrok…- parsknęłam śmiechem.
Dotarliśmy pod dom Kariny. Zostało mi dokładnie pół godziny na przygotowanie się i pójście na pociąg. Czekała mnie jeszcze piętnastominutowa podróż do Barcelony, później już tylko piłka. Musiałam też zastanowić się nad tym, czy zostać w Katalonii i już od dzisiaj mieszkać z tą dziewczyną. Cóż, wszystko zależało od tego, czy się w ogóle polubimy.
-Dziękuję.
-Za co? Że cię odprowadziłem?- zdziwił się.- To mój obowiązek!
-Za to też. Ale głównie chodzi mi o to, że tak się o mnie troszczysz. Codziennie poznaję kogoś nowego, zwiedzam nowe miejsca, dobrze się tutaj bawię… Wszystko dzięki tobie. W Polsce nie miałam znajomych, w Anglii również. Tutaj moim przyjacielem stał się przypadkowo poznany chłopak o wspaniałej osobowości. Dziękuję.- przytuliłam go mocno.- Ech, przez ciebie ciężko mi stąd wyjechać!- zaśmiałam się krótko, roniąc łzy, które starałam się jak najszybciej otrzeć.
-A więc zostajesz tam na stałe?
-Jeszcze nie wiem. Wszystko zależy od tego, czy będę miała gdzie mieszkać. Mam nadzieję, że już dzisiaj się dowiem.
Chłopak odgarnął mi włosy z czoła.- Jak będziesz już coś wiedzieć, daj znać.- pogłaskał mnie po policzku. Nasze spojrzenia się spotkały.
-Zadzwonię.- pocałowałam go w policzek i poszłam do domu. Czułam na plecach jego spojrzenie aż do momentu, kiedy zamknęłam za sobą drzwi.
Oparłam się o ścianę, zrobiło mi się trochę słabo. Hmm…. To było dziwne. Jednak wtedy nie miałam czasu o tym myśleć... Wypełniłam głowę tylko i wyłącznie FC Barceloną. W końcu już niedługo będę tam grała! Miałam nadzieję, że będzie mi szło tak samo dobrze, jak w meczu z chłopakami. Cóż, zobaczymy. Modliłam się, żeby tylko nie sparaliżowała mnie trema.
Spakowałam do średniej wielkości torby podręcznej wszystkie potrzebne rzeczy. Za niecały kwadrans rozpocznę bieg. Jego metą jest spełnienie marzeń, o które walczyłam przez większą część swojego życia.
-Teraz już nic nie może mnie powstrzymać.- szepnęłam, wzięłam głęboki oddech i wsiadłam do pociągu. Do dzieła!


piątek, 22 marca 2013

1 - Nie spełniło się jeszcze tylko jedno, największe marzenie...



-Co robić, co robić, co robić…?- mówiłam sama do siebie.
Życie w Anglii niewiele różniło się od tego w Polsce, tutaj też nie miałam znajomych. Przez rok nie poznałam nikogo, okolicznych mieszkańców znałam tylko z widzenia i to mi wystarczało. Chyba nie ma na świecie większego samotnika ode mnie. Mam dziewiętnaście lat, a nigdy nie miałam chłopaka. Dziwne, co? Nie dla mnie. Miłości nie ma. Nie! Nie poznałam jeszcze osoby, która udowodniłaby mi, że miłość rzeczywiście istnieje. Jedyne, co kocham, to football.

Uruchomiłam komputer i weszłam na stronę internetową londyńskiego lotniska. Najbliższy lot do Madrytu (skąd zamierzałam dojechać do Barcelony), był zaplanowany na jutro rano. Idealnie, ale… wahałam się. Jak zwykle, w tak ważnym momencie zastanawiałam się co robić, zamiast po prostu iść na żywioł, nie myśleć, co będzie później. Już kilka razy tego żałowałam, teraz postanowiłam, że nie zmarnuję tej okazji. Nie było sensu dłużej czekać. Jeszcze trochę, a umarłabym tutaj z nudów! Ta podróż była moją szansą. Szansą na wielką zmianę. Nie udało się w Anglii, uda się w Hiszpanii, przecież jak to mówią, do trzech razy sztuka! Tym razem do dwóch. To musiało się powieść.
Zabukowałam bilet lotniczy, po czym wyjęłam dwie walizki spod łóżka i rozpoczęłam pakowanie. Skupiłam się, nie mogłam o czymś zapomnieć, bo ostatnią rzeczą, jaką chcę zrobić jest powrót tutaj. Nagle do mojej głowy wpadła myśl, że przecież nie będę miała gdzie mieszkać! Chyba, że… Miałam ciotkę w Madrycie, ale nie utrzymujemy z nią kontaktu od lat… Nie, to nie jest dobry pomysł, przynajmniej na razie. Pozostaje hotel.
Wróciłam do pakowania. Ubrania, laptop, telefon, aparat, ładowarki, książki, kosmetyki…
Chyba mam wszystko. Rozejrzałam się po pokojach mojego mieszkania. Wyglądało na to, że o niczym nie zapomniałam. Oby. Wyjrzałam przez okno, z którego widziałam stadion Manchesteru United, Old Trafford. Był piękny i mimo tego, że nie przepadałam za Premiership, to jeśli miałabym wybierać między drużynami tej ligi, wybrałabym właśnie ManU.
-Będę tęsknić.- szepnęłam. Pierwszy raz od dawna uroniłam łzy, które jednak szybko otarłam, jakbym się bała, że ktoś może je zauważyć. Tak, nienawidziłam płakać. Nawet będąc sama. Czułam wtedy, że sobie po prostu nie radzę. A ja zawsze starałam się być silna, cokolwiek by się działo. 

Wielkimi krokami zbliżała się ostatnia noc w Anglii. Już chyba setny raz sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko wzięłam. Emocje się we mnie gotowały. Z pozoru była to zwykła podróż, zmiana otoczenia, dokładnie tak, jak rok temu, kiedy to z Polski wyjechałam tutaj. Jutro jednak spełni się moje marzenie: w końcu polecę do Hiszpanii. Wieczorem, leżąc w łóżku, wyobrażałam sobie Słońce pieszczące moją twarz, Camp Nou, przemianę, w którą tak bardzo wierzyłam… Wiem, że to nie będzie proste i nie uda mi się tego osiągnąć tak szybko, jak bym chciała, ale będę do tego dążyć z całych sił. Z resztą, jak zawsze.
Po długim namyśle napisałam smsa do mamy. Zastanawiałam się, czy rodzice w ogóle jeszcze o mnie pamiętają. Powiedziałam, że rano lecę do Madrytu. Nie doczekałam się żadnej odpowiedzi, tak jak się spodziewałam. I dobrze, po co miała się wysilać i być sztucznie miła? Wcale nie musiałam pisać, tylko zepsułam sobie humor.

* * *

-Pasażerów lotu Londyn – Madryt, zapraszamy na pokład samolotu.- usłyszałam komunikat nadany przez kobietę z recepcji lotniska. Wzięłam bagaże i ruszyłam na odprawę, po której mogłam swobodnie wejść na pokład kolosalnej maszyny i zająć wyznaczone miejsce. Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Po chwili Boeing 787 wystartował. Zrelaksowałam się, skupiłam uwagę tylko i wyłącznie na muzyce. Problemy na najbliższe cztery godziny lotu zniknęły. 

* * *

-Dziękujemy za skorzystanie z naszych linii lotniczych. Życzymy miłego pobytu i zapraszamy ponownie!- obudził mnie komunikat.
Wlokąc za sobą bagaże, spacerowałam po madryckim lotnisku. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co dalej robić. Nie miałam pojęcia, gdzie może znajdować się jakiś hotel, więc postanowiłam zapytać przechodniów.
-Przepraszam, możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę najbliższy pensjonat, czy coś...?- zapytałam niepewnie, przygryzając wargę. Uroda zaczepionego chłopaka mnie sparaliżowała. Przystojny, wysoki brunet z czekoladowymi oczami, typowy Hiszpan. Mój pobyt tutaj zaczął się bardzo miło…
-Pewnie, zaprowadzę cię!- nieznajomy obdarzył mnie życzliwym uśmiechem.
-Dzięki.- odparłam oszołomiona.- Tak w ogóle, jestem Laura.- podałam mu dłoń.
-Victor.- tak jak się tego można było spodziewać, chłopak przywitał się tradycyjnie po hiszpańsku – objął mnie przyjaźnie, klepiąc delikatnie po plecach.- Turystka?- zapytał, kiedy ruszyliśmy przed siebie.
-Nie, chcę zostać tu na stałe. Właściwie nie tutaj, tylko w Barcelonie.- obserwowałam go uważnie, jednak co chwilę mój wzrok przyciągały walory turystyczne Madrytu.
-Dlaczego akurat tam?- wypytywał.- Tutaj też jest fajnie! No i wiesz, Real!- poruszył brwiami.
-Oddałam serce innej drużynie.- uśmiechnęłam się serdecznie.
-Rozumiem.- wzruszył ramionami.- No cóż. W tym sezonie puchar jest wasz, ale jeszcze się odegramy!- zaśmiał się, szturchając mnie lekko w ramię.- Skąd jesteś? Masz dziwny akcent i jesteś strasznie blada. Jak trup!
-Dzięki.- westchnęłam.- Pochodzę z Polski, rok mieszkałam w Anglii, ale od pewnego czasu moim marzeniem stało się mieszkanie właśnie tutaj, w Hiszpanii. W końcu nadarzyła się okazja na wyjazd, no i jestem. Klimat jest tu idealny, za parę dni będę miała podobną karnację do twojej, zobaczysz!
-Oby, będziesz wyglądać dużo lepiej.- puścił oczko.- Oczywiście nie mówię, że teraz jest źle!- zrehabilitował się, widząc moją minę.- Masz piękne oczy.- stwierdził Victor.
-Dziękuję.- czułam, że się rumienię…
-O, to tutaj!- wskazał na ogromny budynek przed nami.- Więc, chyba czas się pożegnać.- spojrzał na mnie, unosząc brwi.- Ale mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
-Pewnie.- kąciki moich ust mimowolnie uniosły się. Jak chcesz być normalna, to potrafisz! Nie sądziłam, że Hiszpania wpłynie na mnie tak szybko, a co ważniejsze: tak bardzo pozytywnie!- Dziękuję za pomoc.- przytuliłam go, odebrałam od niego walizki, które ciągnął za sobą całą drogę i odwróciłam się w stronę hotelu.
-Mieszkam niedaleko stąd, przyjdę jutro!- usłyszałam za plecami głos Victora.
-Będę czekać.- szepnęłam i skierowałam się do wejścia budynku.

* * *

-Ciocia? Ale jak to…?- zdziwiłam się. Właśnie odebrałam telefon od kobiety, z którą nie rozmawiałam od jakichś dziesięciu lat.
-Słyszałam, że jesteś w Hiszpanii!
Więc jednak mama jeszcze pamięta o swojej jedynej córce, ona musiała powiedzieć o tym ciotce, przecież nikomu innemu się nie „chwaliłam”.- Owszem, dzisiaj przyleciałam.
-Mieszkasz w hotelu?- pięćdziesięciolatka westchnęła, słysząc przytaknięcie z mojej strony.- Posłuchaj, wiem, że nie utrzymujemy z mamą jakiegoś specjalnego kontaktu, ale ja nigdy o was nie zapomniałam.
-Do czego zmierzasz?
-Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u mnie, to będzie o wiele bardziej korzystne. I dla ciebie, i dla mnie, bo w końcu poznamy się bliżej.
Zgodziłam się. Ciocia Karina miała rację, a poza tym, nie chciałam pokazywać kobiecie swojego charakteru, przecież zaczęłam nowe życie! Bycie miłą wychodziło mi naprawdę dobrze. Czułam, że się z nią dogadam.
Ciotka miała przyjechać po mnie wieczorem, a tymczasem przed budynkiem, w którym aktualnie się znajdowałam, usłyszałam rytmiczne pogwizdywanie. Wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam poznanego wczoraj Victora, który zgodnie z obietnicą pojawił się przed hotelem. Zaczekałam, aż w końcu znajdzie wzrokiem moje okno. Długo to nie trwało, już po chwili zaczął machać ręką na znak, bym wyszła.
-Hola!- powitałam go.
-Witaj.- przytulił mnie.- Pomyślałem, że mogę oprowadzić cię po mieście…- rozejrzał się wokół, po czym wskazał palcem na jakiś obiekt.- Widzisz tę platformę? Chodź, pokażę ci, jak jeżdżę na desce!- Victor pociągnął mnie za rękę i pobiegliśmy w stronę prowizorycznego mini-skateparku.
Obserwując wyczyny kolegi, zastanawiałam się, co będzie dalej. Zamieszkam u cioci, tego jestem pewna. Szkoda tylko, że ta kobieta mieszka w Madrycie… Choć jestem tak blisko ukochanej Barcelony, to nadal za daleko! Nie miałam pomysłu, jak się tam dostać, a co ważniejsze, gdzie mieszkać?

Popołudnie upłynęło w doskonałej zabawie. Victor uczył mnie jeździć na desce, dzięki niemu zwiedziłam całą okolicę, a na koniec poszliśmy na lody, które okazały się zbawieniem, bowiem panował niesamowity upał. Nadszedł czas na powrót do hotelu, gdzie musiałam przygotować się na przyjazd ciotki Kariny. Kiedy oznajmiłam koledze, że od dzisiaj będę mieszkać kilka ulic stąd ucieszył się, bo dobrze wiedział gdzie znajduje się dom, w którym zatrzymam się na jakiś czas.
-Mam tam kilku znajomych, zapoznam cię z nimi!- krzyknął entuzjastycznie.
-Nie mogę się doczekać.- obdarzyłam go promiennym uśmiechem.- A więc, do jutra!- pożegnaliśmy się i ruszyłam do swojego pokoju hotelowego, by tam, w zawrotnym tempie spakować się. Nie miałam zbyt wiele czasu, a to wszystko przez Victora! Ale nie żałuję, jest taki miły…

* * *

Powoli rozpoczyna się mój kolejny dzień w Hiszpanii. Co prawda, trochę mi jeszcze daleko do Barcelony, ale w Madrycie też jest pięknie. Kiedy wczoraj wieczorem po raz pierwszy zobaczyłam dom cioci, oniemiałam. Jest przecudowny! Nie miałam pojęcia, że ta kobieta jest bogata (i to aż tak!), do tej pory jestem w szoku. Willa imponowała wielkością, ścianami pomalowanymi na śliczne, jaskrawe kolory, a przede wszystkim wzrok przyciągał okazały ogród, na środku którego stała ogromna altana. Wnętrze mieszkania było jeszcze bardziej czarujące. Mnóstwo przestrzeni, w salonie znajdowały się antyczne, mosiężne meble. Dokładnie takie, jakie uwielbiałam. Chyba najbardziej oszołomił mnie widok pomieszczenia, które miało należeć do mnie. Pokój był duży i przestronny, jego ściany miały błękitny kolor. Na środku stało olbrzymie łoże, na którym spokojnie zmieściłyby się trzy osoby. Obok stała ciemna szafa. Przeraził mnie fakt, że kiedy wpakuję do niej wszystko, co ze sobą wzięłam, i tak zostanie jeszcze mnóstwo miejsca!  Na ścianie wisiał jakiś obrazek. Podeszłam do niego, czując pod stopami miękki, puszysty dywan. Przyjrzałam się znajomemu widokowi. Było to moje zdjęcie! Moje i cioci… Kobieta trzymała na rękach małą Laurę, która patrzyła na nią z szerokim uśmiechem na twarzy. Pamiętam ten moment, miałam jakieś sześć, może siedem lat, kiedy ciotka zabrała mnie na wycieczkę w góry. Po tamtym wyjeździe, mama pokłóciła się z Kariną i więcej się nie zobaczyłyśmy. Aż do teraz.
-Kojarzysz?- usłyszałam głos kobiety za plecami.
-No pewnie!- odwróciłam się i przytuliłam ją.- Ciociu, ja… Nie wiem co powiedzieć…- było mi strasznie głupio.
-To nie twoja wina, że nie odzywałyśmy się do siebie przez tyle lat.- poklepała mnie po ramieniu.- To sprawa pomiędzy mną a moją siostrą, twoją matką.
-O co właściwie chodziło?
Westchnęła.
Usiadłyśmy na skraju wielkiego łoża i zaczęła opowieść. Mówiła o tym, jak moja mama nie pozwoliła jej spotykać się ze mną, bo będąc w górach upadłam i złamałam rękę. Oczywiście ciocia nie miała przy tym żadnego udziału, ale matce (podobnie jak mi), nie dało się niczego wytłumaczyć. Moja rodzicielka była pewna, że Karina chciała się mnie pozbyć, bo zazdrościła, że sama nie miała swojego dziecka.
Poczułam wstręt i obrzydzenie do osoby, która zawsze była blisko mnie. Jak mogła się tak zachować? Jak mogła nie powiedzieć mi o tym, taić to przez ponad dziesięć lat?! Byłam wściekła, aż żałowałam, że dzieli nas tak duża odległość. Gdyby nie to, zapewne już byśmy się kłóciły. Ale tej sprawy nie mogłam tak po prostu zostawić. Chciałam, żeby kobiety wszystko sobie wyjaśniły.
-Mam jeszcze jedno pytanie.- spojrzałam na nią niepewnie.
-Słucham?
-Masz własną działalność? Jesteś obrzydliwie bogata!- rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, ile mogła kosztować choćby ramka na zdjęcie, które przed chwilą oglądałam. Była pozłacana!
-Dom to spadek po mojej babci. Jej mąż, mój dziadek był kiedyś trenerem jakiegoś klubu z Barcelony, którego nazwy nigdy nie pamiętam…- westchnęła.
-Czy nie chodzi po prostu o FC Barcelonę?- uniosłam brwi.
-Dokładnie! Skąd o niej wiesz? To było dawno temu!
-Ciociu… To jedna z najsłynniejszych drużyn na świecie.- zaśmiałam się pobłażliwie.- Przy okazji, jestem ich wiernym kibicem!- wskazałam palcem na koszulkę Barcy, którą akurat miałam na sobie.
-Enric Rabassa. Słyszałaś o nim?
-Niestety nie.- westchnęłam ciężko.- Ale jeśli twój dziadek był związany z katalońskim klubem, to dlaczego mieszkali w Madrycie?
-On uwielbiał to miejsce. A poza tym, ten dom miał dla niego ogromne znaczenie, włożył w jego budowę całe swoje serce…
-To widać.- przerwałam jej.
-… Po jego śmierci, kiedy babcia została sama, zamieszkałam z nią. Kobieta postanowiła, że ofiaruje mi mieszkanie w spadku. Przysięgłam sobie, że nigdy go nie sprzedam.- popatrzyła na mnie, uśmiechając się życzliwie.- Jesteś główną kandydatką do przejęcia go.
Kompletnie mnie zatkało. Serce zabiło mocniej. Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Nie, to nie może być prawda!
-Nie zasłużyłam na to…- przygryzłam wargę.
Kobieta objęła mnie ramieniem.- Przestań. Już mówiłam, że nie jesteś niczemu winna. Szczerze mówiąc, to ja i twoja mama zachowałyśmy się beznadziejnie. Już wtedy, w wieku sześciu lat byłaś dojrzalsza od nas.- zaśmiała się.
Tak, zawsze byłam inna…
Tamtej nocy w ogóle nie spałyśmy. Postanowiłyśmy, że nadrobimy te kilka lat i rozmawiałyśmy przez całą noc. Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy wstało Słońce! Opowiedziałam o sobie, o swoim odmiennym charakterze, o tym, że pobyt w Hiszpanii jest głównym powodem mojej metamorfozy.
-Nie spełniło się jeszcze tylko jedno, największe marzenie.
-Barcelona?- kobieta uniosła brwi.
-Dokładnie.- skrzywiłam się.- Nie mam pojęcia, jak się tam dostać.
-Myślę, że jeśli powiesz zarządowi klubu, że jesteś spokrewniona z jednym z wybitnych trenerów… Znowu zapomniałam!
-FC Barcelony.- pomogłam jej.
-No właśnie!- klasnęła dłońmi.- To nie powinno być problemów ze znalezieniem mieszkania.
-Myślisz, że zwrócą na to w ogóle uwagę?
-Oczywiście!- odparła pewnie.- Jeżeli chcesz, mogę pójść z tobą.
-Czułabym się lepiej.- stwierdziłam po chwili zastanowienia.- Więc chodźmy!
-Oo nie, na pewno nie teraz! Jestem wykończona!- ciocia zaśmiała się.
Wstałam. Dopiero teraz zauważyłam, że ja też nie dałabym rady nigdzie wyjść. Przeciągnęłam się i ziewnęłam.- Racja.- zachichotałam.
Kobieta opuściła mój pokój, pozwalając mi tym samym zdrzemnąć się. Tego mi było trzeba. Nigdy wcześniej nie leżałam na tak wygodnym łóżku! Już ułożyłam się w swoją ulubioną pozycję, zamknęłam oczy, zasypiałam, kiedy nagle… usłyszałam znajome pogwizdywanie w rytm jakiejś starej hiszpańskiej piosenki.
-O nie, tylko nie teraz!- jęknęłam zmęczona.
__________________________
Wiem, nudne... Obiecuję, że każdy następny rozdział będzie ciekawszy. Muszę jakoś rozwinąć akcję! :D